Rybitwa w podróży

Na wstępie chcielibyśmy wszystkim, którzy postanowią poświęcić chwilę na przeczytanie naszej relacji z podróży przekazać, iż nasze doświadczenie i wiedza żeglarska przed wyprawą była dosyć uboga. Tym niemniej zapał, pasja i chęć pokonywania własnych barier sprawiły, że dwóch kolegów w wyremontowanej łódce niewielkich rozmiarów przebyło w ciągu niecałych dwóch dni ok. 300 km rzekami, kanałami i jeziorami aby zdobyć upragniony patent żeglarski. Dlatego też każdemu, nawet niedoświadczonemu pasjonatowi natury i żeglarstwa, z czystym sumieniem możemy polecić tę niezwykłą trasę, która jest pełna malowniczych krajobrazów oraz przedstawicieli wielu gatunków zwierząt i roślin. Przepłynięty przez nas odcinek ma nie tylko wiele do zaoferowania pod kątem samej trasy, ale też świetnie się sprawdził jako szlak komunikacyjny do Krainy Wielkich Jezior Mazurskich.

Po tym krótkim wstępie czas na opis wyprawy, która na długo zapadnie nam w pamięci jako niezwykła przygoda i początek naszej wielkiej pasji, jaką stało się żeglarstwo. 
 
Decyzja o wzięciu udziału w kursie żeglarskim została podjęta przez nas podczas jednego z co piątkowych wspólnych obiadów (z obowiązkową rybką w menu)  i praktycznie od razu ustaliliśmy odpowiadający nam termin. Z uwagi na niewielkie doświadczenie w pływaniu czym innym aniżeli kajakami uznaliśmy, że musimy się odpowiednio przygotować na wszystkie możliwe okoliczności. Naszym planowanym środkiem lokomocji była Rybitwa, która po przywróceniu jej blasku podczas wielu żmudnych dni remontu prowadzonego przez Andrzeja, jeszcze nie zaliczyła zbyt wielu godzin na wodzie.
Po zapoznaniu się w intrenecie z różnorodnymi publikacjami na temat trasy z Zalewu Zegrzyńskiego na Mazury (niestety nie było ich zbyt dużo a motorówką żadnego) przyszedł czas na skompletowanie niezbędnego wyposażenia oraz testów na akwenie pod Warszawą. Wiedza, jaką zdobyliśmy podczas tych kilku testowych weekendów dzielących nas od wyprawy, pozwoliła nam ustalić, z jaką minimalną i maksymalną prędkością możemy się poruszać, jakie są słabe i mocne strony Rybitwy i w konsekwencji ile potrzebujemy czasu i paliwa, aby dopłynąć do celu.
 
Skoro mieliśmy już cel, transport i termin, przyszedł czas na wybranie szkoły, w której będziemy odbywać kurs. Wśród wielu propozycji kursów na Mazurach, naszą szczególną uwagę zwróciła oferta intensywnego tygodniowego kursu żeglarskiego organizowanego przez SZEKLĘ - słuszny zresztą jak się później okazało. Następnie ustalenie składu, który ostatecznie ukształtował się jako 3-osobowy team reprezentowany przez Andrzeja, Krystiana (podróż łódką) oraz przez naszą sympatyczną załogantkę Martę, która skuszona urokami transportu komunikacją miejską, jakie ma na co dzień w stolicy, wybrała komfortowe warunki, jakie oferują autobusy.
 
Po długim, niecierpliwym oczekiwaniu nadszedł w końcu dzień podróży. Z uwagi na imprezę okolicznościową, musieliśmy się podzielić, tak więc w dniu 19-05-2018 r. Andrzej sam wyruszył z Jacht Klubu Politechniki Warszawskiej przy Zalewie Zegrzyńskim z zamiarem dopłynięcia do Ostrołęki, gdzie ja (Krystian) miałem się dosiąść i dalej po zatankowaniu mieliśmy razem kontynuować podróż. Już pierwszy dzień pokazał, że trochę przeliczyliśmy się z siłami i tak Andrzej nie dopłynąwszy do Ostrołęki, musiał spędzić noc na dzikiej plaży na 125 km Narwi, gdzie z zaciekawieniem przyjęły go w gościnę wszelkiej maści dzikie stworzenia wodne i lądowe takie jak np. bobry, wydry czy sarny. Niestety, maj okazał się niezbyt łaskawy pod względem temperatury w nocy (tylko 6 °C), ale pomimo zmarznięcia Andrzejowi udało się wykonać kilka zdjęć swojego tymczasowego domu, które prezentujemy poniżej.
 
 
Dzień I - Nocleg 125 km rzeki Narew
 
W niedzielę 20 maja spotkaliśmy się ok. 7:30 przy starym porcie nieopodal rynku głównego w Ostrołęce. Uzupełniliśmy paliwo zarówno do zbiorników jak i kanistrów, zakupiliśmy świetne Orlenowskie kanapki, ciepłą kawa dla tych, co trochę zmarzli i o 9:00 start dalej Narwią w kierunku Pisy. 
 
Na ok. 180 km Narwi mieliśmy dwie małe komplikacje, otóż najpierw przegapiliśmy skręt na Pisę a potem przy zawracaniu straciliśmy sterowność przez co wylądowaliśmy w trzcinach. Niespecjalnie przejęci tą sytuacją dokonaliśmy niezbędnych napraw i pozostawiając za sobą zacny kilwater, dotarliśmy o 10:30 do dopływu Narwi.
 
Po ok. 4 godzinach rejsu rzeką Pisą liczącą 81 kilometrów  i należącą do najbardziej meandrujących rzek Europy, dotarliśmy do Pisza, aby następnie po przepłynięciu kanału Jeglińskiego przeprawić się przez Śluzę Karwik. Na tym etapie podróży też nie zabrakło niespodzianek, gdyż 11:31 ratując Rybitwę z mielizny, ku uciesze Andrzeja, skąpałem się po pas w wodzie, co skutkowało zakończeniem krótkiego żywot dosyć nowego telefonu. Zaznaczam przy tym, że miałem przy sobie dwie sztuki i ten, który służył nam za nawigację i był przy tym wodoodporny pozostał suchy na pokładzie. Kolejny przymusowy przystanek wymusiła na nas konieczność tankowania, tak więc kotwica do wody i kanistry w dłonie. 
 
Śluzę Karwik pokonaliśmy ok. 14:30, przy czym jeszcze wtedy bez znajomości cumowana nabiegowego, przez co łódka trochę nam się uszkodziła tj. zarysowaliśmy jedną z burt. Po opłakaniu straty, wpłynęliśmy na największy akwen Mazur czyli Jezioro Śniardwy.
 
Po nieudanej próbie posilenia się w porcie koło Wierzby popłynęliśmy zatankować do wodnej stacji paliw Orlen w Mikołajkach (15:30) i po tankowaniu poszliśmy na obiad do restauracji Hammer. Z uwagi na niezbyt smaczne jadło, jakie nam zaserwowano, knajpa ta niewątpliwie więcej nie zagości na naszej mapie podróży, zresztą podobnie jak same Mikołajki, które w żaden sposób nie oddają uroku Wielkich Jezior Mazurskich.
  
O 16:50 wyruszyliśmy w dalszą część trasy o stosunkowo niewielkiej odległości. Przebiegała ona dosyć monotonnie, gdyż do pokonania mieliśmy 5 kanałów, na których obowiązują znaczne ograniczenia prędkości. Płynięcie Rybitwą wyposażoną w napęd strumieniowy z prędkością poniżej 12 km/h powoduje duże problemy ze sterownością oraz nierzadko powoduje gaśnięcie silnika.
 
Jezioro Niegocin przywitało nas falami, jakie można spotkać na morzu, co wzbudziło w nas niemały niepokój. Jednak mając na uwadze to, że jesteśmy już tak blisko celu, postanowiliśmy wytrwale pokonać niesprzyjająca aurę i zawitaliśmy w porcie nieopodal miejscowości Wilkasy. Godzina 19:28 została przez nas zapisana jako czas dotarcia na kurs żeglarski Szekli, jednakże dopiero o 19:50 po początkowych problemach z zacumowaniem i dzięki uprzejmości instruktorów, zostaliśmy odholowani do miejsca postoju naszej łodzi przez kolejny tydzień. 
 
Zostaliśmy powitani uśmiechami przez kadrę instruktorów Szekli oraz naszą wesołą załogantkę Martę, która była mądrzejsza od nas w zakresie wiedzy żeglarskiej, gdyż pierwsze godziny wykładów miała już za sobą. Po zapoznaniu się z naszym sternikiem Jankiem, zostaliśmy zakwaterowani w naszym nowym domu na kolejny tydzień tj. jacht Antila 26. Ten pełen wrażeń dzień zakończyliśmy o 22:50 wieczorną toaletą i zasłużonym odpoczynkiem.
 
Bardzo szybko, bo już w poniedziałek 21-05-2018 r., dowiedzieliśmy się, dlaczego ten kurs określany jest mianem intensywnego. W godzinach od 9 do 11 musieliśmy:
 
- dokonać zakupu produktów do przygotowywania śniadań i kolacji (obiady zdecydowaliśmy się kupować gotowe w portach), 
- przygotować i zjeść śniadanie
- odbyć poranną toaletę
- odbyć jedno ze szkoleń teoretycznych
 
Po sklarowaniu jachtu po 11:00 wypłynęliśmy na szkolenie praktyczne, aby poznać tajniki zwrotu przez sztag. O godz. 14:00 mieliśmy zaplanowany obiad, po którym udaliśmy się z powrotem na wodę aby dalej ćwiczyć zwroty przez sztag. Przy okazji wcześniejszego podchodzenia do kei oraz tego wieczornego, Janek przekazywał nam wiedzę praktyczną w zakresie prawidłowego wykonania tego manewru na silniku - musimy przyznać, ze nie lada wyzwaniem dla nas było łapanie boi liną cumowniczą, które trochę przypominało nawlekanie nitki na igłę. Tego dnia odbyło się jeszcze wieczorne szkolenie, a dalej standardowo czyli siusiu, paciorek i spać.
 
We wtorek ruszyliśmy jachtem do portu w Bogaczewie, po drodze ćwicząc zwroty przez sztag. Podejście do kei na silniku przeprowadziła kolejna osoba z naszej 3 osobowej załogi kursantów. W międzyczasie zauważyliśmy na horyzoncie błyski świateł, co jak nam wytłumaczył sternik, oznaczało zbliżające się załamanie pogody i wezwanie do opuszczenia akwenu. System Sygnalizacji Ostrzegawczej przed niebezpiecznymi zjawiskami pogodowymi funkcjonuje na Mazurach od 2011 i lepiej nie bagatelizować żółtych sygnałów świetlnych pochodzących z 17 masztów rozmieszczonych tak, aby było widoczne niemal z każdego punktu na Wielkich Jeziorach Mazurskich. W tym porcie okazało się, że zapomniałem zabrać przedłużacza z portu w Niegocinie, co spowodowało znaczny problem, ale dzięki pełniącemu obowiązki bosmana Ludwikowi, udało się zażegnać kryzys i mogliśmy się cieszyć oświetleniem na jachcie, podobnie jak 2 inne łodzie, którymi płynęli pozostali uczestnicy szkolenia.
 
Podczas następnego dnia szkolenia sternik wprowadził nam kolejne manewry, takie jak zwrot przez rufę oraz dryf. Przemieszczając się do portu Millennium nauczyliśmy się kłaść maszt. Cumowanie tym razem było na mooringu, więc i to stanowiło dla nas nowe doświadczenie. Przez misz masz w głowie związany z szeregiem komend, jakie musimy zapamiętać, ilością i trudnością wykonywania poszczególnych manewrów, nasza wiara w siebie spadła do poziomu leżącego psa. Z pokrzepieniem przyszli instruktorzy, którzy opowiedzieli nam o powtarzającej się sytuacji określanej mianem jak dobrze pamiętam “syndrom zwątpienia środowego”, co oznaczało, że większośc kursantów właśnie w środę zaczyna wątpić, a i tak na egzaminach w większości przypadków świetnie sobie radzą. W tym dniu trochę przestraszeni przypomnieliśmy sobie, że jakoś do tej pory podręczniki jakie otrzymaliśmy w ramach kursu, spędziły w torbach cały kurs, co zmotywowało nas do ich przeczytania, tym bardziej, że nasze wyniki po zrobieniu testów on-line dostępnych na stronie Szekli nie dawały powodów do radości.
 
W czwartek zawitaliśmy, w naszej ocenie, do najfajniejszego portu tj. Natangia, gdzie polecamy spróbować smażonych okoni oraz wyśmienitej zupy pomidorowej. Klimatyczny wystrój tego portu oraz bardzo przyjazna kadra sprawiły, że w drodze powrotnej nie mogliśmy go tak po prostu pominąć i musieliśmy wstąpić na rybkę. Także tego dnia pływaliśmy sporo ćwicząc, takie manewry jak dryf oraz “człowieka za burtą”. Podczas tych manewrów nie obyło się bez małej wpadki, gdyż niechcący zrobiliśmy obrót jachtu o 360 stopni. Poniżej zdjęcia zrobione podczas chwili relaksu w porcie. Wieczorem było ognisko, śpiewy, a do poduszki testy on-line oraz wertowanie podręczników w poszukiwaniu odpowiedzi na błędnie rozwiązane pytania.
 
Ostatni piątkowy dzień przed egzaminami wykorzystaliśmy do ćwiczeń wszystkich poznanych manewrów, tylko na innym jachcie, gdyż na naszym uszkodzeniu uległ grot. Była to ciekawa lekcja, gdyż jacht ten posiadał trochę inną konstrukcję, co miało wpływ na wykonywanie wyuczonych manewrów. Ponadto przydzielono nam innego sternika, który mógł nam zrobić próbny test praktyczny przed tym oficjalnym na patent.
W sobotę przyszedł czas egzaminów najpierw teoretycznych a później praktycznych. Teoria pomimo naszych obaw poszło dosyć dobrze tj. wszyscy troje zdaliśmy, popełniając niewielką ilością błędów. Egzaminy praktyczne zdaliśmy wszyscy, ale stres był duży, pojawiła się nawet chwila zwątpienia czy mi się uda. Na szczęście egzaminator podczas oceny brał pod uwagę wszystkie aspekty prawidłowego sterowania jachtem żaglowym, dzięki czemu pomimo drobnych problemów udało mi się zdobyć upragniony patent. Po tym, jakże emocjonującym etapie kursu, poszliśmy się przygotować na wieczorną zabawę przy ognisku, gdzie wręczono nam certyfikaty ukończenia kursu oraz dokument potwierdzający zdobycie uprawnień żeglarza jachtowego. 
 
Poniżej zdjęcie naszej całej załogi :) oraz kilka innych fotografii m.in. z pasowania, które oznacza przyjęcie nas do żeglarskiej braci.
 
 
Niedziela 27 maj 2018 r. była planowaną datą rozpoczęcia podróży powrotnej, jednakże z wielkim trudem szło nam rozstawanie się z naszym portem i poznanymi tam wspaniałymi ludźmi. Jako że nasza łajba budziła dosyć dużą ciekawość, Andrzej z radością wziął na małą przejażdżkę Wojtka z Szekli oraz naszą załogantkę Martę, która wcześniej nie miała okazji popływać Rybitwą.
 
Podróż powrotna w kierunku Warszawy już od samego początku zwiastowała kłopoty. Po prowizorycznym przywiązaniu odbojnicy, która podczas postoju w porcie w Wilkasach nie wytrzymała starcia z siłami natury ruszyliśmy w drogę. Podczas ostatniego pożegnalnego pokazu możliwości Rybitwy straciliśmy sterowność. Nie zrażeni tą drobną wpadką po dokonaniu szybkiej naprawy podjęliśmy kolejną próbę prezentacji wszystkich siedemdziesięciu paru koników i tym razem z sukcesem opuściliśmy port rezydencki Szekli. Płynąc w kierunku Mikołajek nie omieszkaliśmy wstąpić na zupę pomidorową i rybkę do Natangi. Szybkie tankowanie na stacji wodnej i ślizgiem przez Śniardwy w kierunku śluzy Karwik. Trochę zaniepokojeni rychłym zamknięciem przejścia na Pisę podpłynęliśmy pełni nadziei, że Pan na miejscu okaże serce i nas przepuści. Na szczęście się nie pomyliliśmy i ruszyliśmy kanałem do Pisza i dalej w dół rzeki.
 
Płynąc pośród Piskiej Puszczy mieliśmy okazje ponownie napawać się chwilą kontaktu z naturą ale po jakimś czasie płynięcia krajoznawczego zaczęło robić się już dosyć późno w związku z czym postanowiliśmy trochę przyspieszyć, co m.in. przyczyniło się do poważnej kolizji z konarami przy zwalonym drzewie i przymusowego noclegu w dziczy. Znaleźliśmy kawałek plaży przy jednym brzegu i postanowiliśmy rozbić obóz na noc. Zaczęliśmy od przycumowania Rybitwy a następnie wzięliśmy się za rozpalanie ogniska ze znalezionych na brzegu gałęzi. Ponieważ ogień był słabiutki postanowiliśmy rozgrzać się jeszcze 12 letnim rumem i możemy z czystym sumieniem stwierdzić, że w życiu nam tak baaaaardzo jeszcze nie smakował jak wtedy. Słuszna była to decyzja o rozgrzaniu się przy ognisku i napoju o zdziebko wyższej zawartości procentów, gdyż noc była chłodna pod prowizorycznie przygotowanym dachem na naszej łodzi.
 
Skoro świt szybkie śniadanie z resztek prowiantu jaki mieliśmy i dalej w trasę. Kolejna przygoda spotkała nas na rzece Narew, gdzie najpierw skończyło się paliwo a później okazało się, że akumulator całkowicie się rozładował i nie możemy ponownie uruchomić bestii. Przy pomocy pagajów i nurtu rzeki dopłynęliśmy do Ostrołęki, gdzie mieliśmy samochód. Tam zakupiliśmy nowy akumulator i doprowadziliśmy łódkę do portu. Z uwagi na  duże ryzyko kolejnych problemów technicznych zdecydowaliśmy, że Rybitwa resztę drogi przemierzy już na przyczepie.
 
Tak zakończyła się nasz wielka wyprawa, a jednocześnie zaczęła się nowa pasja – żeglarstwo !!!
 
Z uwagi na brak czasu spowodowany zarówno dużą ilością obowiązków zawodowych  jaki również zaangażowaniem w zdobywanie doświadczeń w żeglarstwie łódkami kabinowymi oraz odkryto pokładowymi  niestety ten tekst udało nam się spłodzić dopiero teraz po czterech miesiącach od zakończenia kursu żeglarskiego w Szekli. Dzięki tej zwłoce tym bardziej jesteśmy utwierdzeni w przekonaniu, że decyzja o wzięciu udziału w kursie żeglarskim była jedną z trafniejszych decyzji jakie podjęliśmy. W tym miejscu chcielibyśmy serdecznie podziękować za wkład i zaangażowanie całej ekipy instruktorów w szczególności Jankowi naszemu szyprowi oraz Wojtkowi szefowi Szekli w naszą edukację żeglarską, wprowadzenie nas w to pozytywne środowisko, które już daje nam ogromną ilość radości i ciekawych doświadczeń, które dają nam energię na te codzienne chwile poza żaglami. 
 
AHOJ
 
Jestem autorem powyższej treści jak i zdjęć i nie wyrażam  zgody na jej publikacje w całości lub we fragmentach na innych stronach/nośnikach informacji i w innych miejscach niż moja strona internetowa, strona www.obozyzeglarskie.com oraz profil Facebook „Szekla” a także „Rybitwa w podróży”.
 
Każdorazowa publikacja powyższej treści powinna zawierać odnośnik do profilu Facebook „Rybitwa w podróży” >>> https://www.facebook.com/rybitwa.wpodrozy
 
Wszelkie inne publikacje wymagają pisemnej zgody autora powyższej treści.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

3 komentarzy

  1. Zarabista hidtoria. Też robiłem patent z Szekla. Pozdro dla wszystkich. Andrzeja, Janka, Edka z krainy kredek.:)

  2. Piękna historia Pięknych ludzi. Przemyślę to, może kiedyś się odważę spróbować po Was. Pozdrawiam Was serdecznie. Janek

    • Gorąco polecam ! Byłem tam (na tej Rybitwie:)), później w paru innych miejscach na Mazurach, ostatnio na Bałtyku, ale powiem Ci, było the best ! Szekla jest OK ! Ahoj!

Zostaw komentarz

Wymagane pola oznaczone są *

Facebook