Córkę na obóz żeglarski? Samą? Czyś ty zwariował?

Takie właśnie pytanie zadałam mężowi dwa lata temu, kiedy mi oznajmił, że czas wysłać najstarszą córkę na obóz żeglarski. Jaki czas, toż to dziesięcioletni niemowlak jest. Jak ona ma się odnaleźć na takim obozie, gdzie trzeba być bardziej niż samodzielnym, bez łazienki, prysznica, w malutkiej kabinie, sama przeciwko falom, prądom, rafom, burzom i sztormom? Po moim trupie.

Skończyło się jednak na deklaracjach bezradnej matki, bo koalicja ojca i córki była zbyt silna. Chciała jechać i już. Co więcej, po prostu nie mogła się doczekać. A matka? Kilka nocy z głowy. Matka bowiem na obozach żeglarskich bywała nie raz, mając jednak lat szesnaście i więcej. Wspomnienia są pasmem szczęśliwości, mimo, że nigdy nie przywiozło się z tych wyjazdów patentu żeglarskiego, bo czasu na naukę po prostu nie było. W paśmie szczęśliwości są jednak przebłyski akcji burłaczenia w kanałach po szyję w wodzie, dziury w kadłubie kiedy niedoświadczona przyjaciółka spektakularnie na fordewindzie wjechała w pomost, biały szkwał pod Piszem i parę innych kwiatków, których matka przytaczać nie zamierza publicznie.
 
Wszystkie argumenty, które sobie przygotowałam podczas bezsennych godzin mąż z najstarszą córką zbijali na pieńku. Nikt się na fordewindzie w keję nie wbije bo pływają sami doświadczeni instruktorzy. O burzach wiadomo znacznie wcześniej bo żyjemy teraz w innych czasach i każdy sternik i komandor mają w komórce system ostrzegania o zmianach pogodowych. Nikt teraz nawet nie wie co oznacza pojęcie „burłaczyć” bo przez kanały płynie się na silniku, a nie ciągnie jacht na lince idąc brzegiem. Brak prysznica i toalet na jachcie moje dziecko zbyło śmiechem. Nie pozostało nic, tylko ją spakować, wyściskać, litanię matczyną co ma robić a czego nie wygłosić i wsadzić z grupą podobnych dziesięciolatków w pociąg do Giżycka i wśród innych matek westchnąć sobie na peronie.
 
A potem? A potem przez czternaście dni dostawać mms-y szczęśliwego dziecka, oraz krótkie komunikaty (na dłuższą rozmowę córka nie miała nigdy czasu, bo akurat płynie, bo akurat ma ognisko, bo akurat ma grę terenową , bo akurat gotują sobie obiad) – mamo, zrobiłam zwrot przez sztag, mamo ale dzisiaj fantastycznie wiało, mamo umiem już 10 węzłów, mamo, ale ten sternik jest fajny oraz mamo, czemu wcześniej nie robiłaś nam kanapek z pasztetem z puszki, jest przepyszny, lepszy od twojego pieczonego. A na koniec odebrać swoje dziecko zalane łzami, które po przyjeździe na cały dzień zamyka się w pokoju i nie chce wyjść tylko pisze niezliczoną ilość sms-ów do przyjaciół z jachtu i oznajmia, że w przyszłym roku jedzie na dwa turnusy z rzędu. 
 
PS: niewątpliwą korzyścią z wyjazdu najstarszej cóki jest nabycie umiejętności obierania ziemniaków, robienia budyniu i smażenia kotletów oraz racuchów z jabłkami.
 
BK

0 komentarzy

Zostaw komentarz

Wymagane pola oznaczone są *

Facebook